ANTHRAX – Fistful of Metal; LP 1984; Megaforce Records
Kiedy po raz pierwszy było mi dane słyszeć ANTHRAX, kapela miała już za sobą kilka lat działalności i 3 albumy na koncie. Powiem szczerze, nigdy zagorzałym fanem tej kapeli nie byłem, no może poza jednym wyjątkiem – ich fenomenalnego debiutu Fistful of Metal, z którego zawartością zapoznałem się nie w tej kolejności, co powinienem. Among the Living może i był dobrym krążkiem, ale nie przemawiał do mnie;
Spreading the Disease był na pewno ciekawszym albumem, ale nie tak, jak się to miało z Metallica, Slayer czy Exodus, które wtedy słuchałem, a kiedy ANTHRAX zaczął przemycać do swej muzyki jajcarski rap, całkowicie mnie to zniechęciło. Poza tym nie byłem fanem wokali Joeya Belladonny, choć akurat w przypadku Spreading the Disease położył naprawdę dobre partie wokalne.
Niestety nowe oblicze ANTHRAX było zbyt melodyjne. Owszem zagrane bardziej sprawnie, ale i cholernie komercyjne. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego ANTHRAX jest zaliczany do wielkiej Czwórki, a nie np OVERKILL, EXODUS czy TESTAMENT. No ale nie o tym teraz mowa.
Wróćmy do debiutu ANTHRAX. Ten materiał posiadał swoją tożsamość. Niestety nowe trendy spowodowały całkiem spory zamęt na scenie, przez co wiele kapel porzuciło dotychczasową muzykę na rzecz THRASH METALU.
Jednym wychodziło to całkiem dobrze, innym nie. Nowe oblicze ANTHRAX, choć zdobyło popularność wśród fanów, nie było dla mnie zbyt przekonywujące. Słuchając tych numerów, miałem wrażenie, jakby było to robione trochę na siłę, ANTHRAX starał się za bardzo dopasować do trendów. Inaczej to wyglądało w przypadku Fistful of Metal, to było 100% prawdziwego SPEED METALU w klimacie kanadyjskiego EXCITER, który wielbię.
Poza tym wokale Neila Turbina były o całe niebo, a raczej piekło lepsze od Joeya Belladonny. Także osoba Dana Lilkera na basie nie jest tu dla mnie bez znaczenia, bo lubię tego skurczybyka. :-)
Pamiętacie na pewno składankę Hell Comes To Your House wydana w naszym kraju?
Właśnie na tej składance usłyszałem po raz pierwszy Deathrider, otwierający Fistful of Metal. Jakież było moje zdziwienie, że to ten sam band, który wypuścił właśnie Among the Living. Reakcja była taka, jakbym dostał kilofem w potylicę. Kurwa, to była muzyka, jakiej szukałem, a nie jakieś do zrzygania grane w MTV Indians czy numery z pieprzonej epki I'm the Man, ależ mnie to irytowało wtedy.
Zanim zdobyłem Fistful of Metal, musiałem trochę się napocić, w międzyczasie kupiłem kasetowy bootleg, by zaspokoić swoją ciekawość, a gdy obsłuchałem już ten stuff do bólu, to zacząłem rozglądać się za tym krążkiem.
W końcu na giełdzie książkowej pod Halą Targową w Krakowie dorwałem to w całkiem dobrym stanie, było to wydanie Music For Nations. Życie zmuszało mnie kilka razy do wyprzedania swojej kolekcji, ale za każdym razem, kiedy zaczynałem ją odbudowywać, zawsze trafiał w moje łapska ten album. Może dlatego mam tak wielki sentyment do niego, zawsze będzie mi się kojarzyć z czymś dobrym. :-)
Jest w tej muzyce dobra energia, bardzo dobrze mnie ona nakręca. To taki naturalny, energetyczny kop. Lubię słuchać tych numerów, nie nużą mnie, jak ma to miejsce na późniejszych albumach ANTHRAX.
Strona A, to od razu jazda na maksa i Deathrider, który ubóstwiam. Po nim Metal Thrashing Mad – oba numery, to dla mnie ścisła czołówka na tym albumie. Kolejny kawałek to tym razem cover Alice Coopera I'm Eighteen, mylony często z numerem Jimiego Hendrixa i choć ten cover jakoś mnie nie porwał, to nie przeszkadza, a to już coś. Kolejny cios na tej płycie to już zdecydowanie thrash metalowy Panic.
Bardzo szybki numer Subjugator zamykający całość strony pierwszej, to czysty SPEED METAL z tymi niesamowitymi gitarowymi solówkami.
Stronę B otwiera bardzo koszący Soldiers of Metal. Jest w tym numerze coś chwytliwego. Kolejny doskonały numer na płycie, to Death from Above. Te nagrania miały taką siłę, że szok. Nic to nie straciło na swojej świeżości po latach. I oto wyłania się numer zatytułowany Anthrax.
W tym kawałku słychać pewną delikatnie wyczuwalną deklarację zmian w muzyce zespołu. To zapowiedź tego, co pojawiło się na Spreading the Disease. Across the River to kolejny bardzo żwawo zagrany numer z iskrzącymi solami. Całość albumu zamyka nietuzinkowy Howling Furies. Te niespełna 36 minut wystarczy, by cię totalnie zetrzeć w pył. Strasznie ubolewam, że ANTHRAX porzucił takie granie. :-(
NecronosferatuS