BLESSED DEATH – Kill or Be Killed
BLESSED DEATH to jeden z tych zespołów, którym udało się od samego początku swojej działalności wyklarować bardzo wyrazisty i jedyny w swoim rodzaju styl. Słychać to już na wczesnych demo, zespół od samego początku miał świadomość tego, co chciał grać. Debiut Kill or Be Killed wydany w USA przez Megaforce Records dość znacząco wyróżniał się na tle wydawnictw, które ukazały się w tamtym okresie. Na pewno w dużej mierze jest to zasługa nietuzinkowego wokalisty Larry’ego Portelli – mocny i niezwykle ekspresyjny głos operujący potężną skalą wokalną.
Do tego sama muzyka, choć osadzona w thrash metalowej stylistyce miała niezwykle interesujący charakter. Oczywiście zespół nie był pozbawiony wpływów, szczególnie słychać to, jeżeli chodzi o gitary – tu swoje piętno odcisnął na pewno SLAYER.
Podobna ekspresja solówek, za to zupełnie odmienna struktura utworów, które, choć osadzone w tych samych ramach gatunku mocno odcinały się od obowiązujących wtedy wzorców. BLESSED DEATH był zespołem oryginalnym, mającym naprawdę wiele do powiedzenia, niestety przez fakt, że za późno zaznaczyli swoją obecność na thrash metalowej mapie świata, stracili impet, który mógłby wynieść ten wyjątkowy band na wyżyny popularności.
Pamiętam, jak usłyszałem po raz pierwszy Kill or Be Killed, nieźle mnie to sponiewierało. Po latach, kiedy wpadły mi kompaktowe wydania Old Metal Records, gdzie dodano do studyjnych nagrań materiały demo, po prostu rozpieprzyło mnie na milion kawałków. Strach pomyśleć co by było, gdyby Kill or Be Killed ukazał się przed Show No Mercy. Niestety okres wydawniczy tych dwóch albumów miał znaczący wpływ na rankingi popularność obu zespołów, oba debiuty SLAYER i BLESSED DEATH to bez wątpienia ponadczasowe albumy i prawdziwe klasyki gatunku.
Bardzo ubolewam, że nigdy nie było mi dane zobaczyć tego zespołu na żywo. Podejrzewam, że byłoby to nie lada przeżycie, bo ich muzyka była niezwykle bogata. Wiele się tu działo, do dziś słucha się tych nagrań z wielką przyjemnością, kocham takie brzmienia… i ta sekcja rytmiczna tworzona przez braci Powelson – coś niesamowitego. Zresztą brzmienie gitar i te unikalne riffy, to coś niezapomnianego, takiej muzyki niestety już nikt dzisiaj nie tworzy...
Dlatego gorąco namawiam, abyście nie byli zaślepieni pogonią za nowościami i nie zapominali również o klasyce gatunku. To dzięki takim zespołom jak BLESSED DEATH Thrash Metal stał się tym, czym jest w tej chwili i choć BLESSED DEATH nie miał tyle szczęścia co SLAYER, EXODUS, DARK ANGEL czy METALLICA, to na pewno miał również znaczący udział w klarowaniu się tego gatunku.
Destined For Extinction wydany dwa lata po debiucie, to znacznie lepiej wyprodukowany materiał. Słychać tu spory progres w muzyce, cały czas oczywiście to ten sam wypracowany na początku styl BLESSED DEATH, ale zagrany z większą lekkością i polotem. To ze wszech miar bardzo dojrzałe dzieło. Wydawałoby się, że mając na koncie tak niezwykłe albumy, droga do sukcesu dla BLESSED DEATH jest otwarta. Niestety z jakiś niezrozumiałych dla mnie powodów zespołowi nie udało się przebić. Po drugim pełniaku wydali w ‘90 i ‘91 roku dwa dema i zamilkli do roku 2006. Była to dla mnie niepowetowana strata, BLESSED DEATH był skazany na sukces, a jednak z jakichś powodów nie udało się sięgnąć zespołowi po laur zwycięstwa.
Hour of Pain wydany przez sam zespół w roku 2006, to już zupełnie inne oblicze zespołu. Mam wrażenie, że ta przerwa sprawiła, że BLESSED DEATH straciło swoją muzyczną tożsamość – to już zupełnie inny zespół. Oczywiście wszystko jest świetnie zagrane, jest tu sporo nawiązań do dwóch klasycznych wcześniejszych albumów, ale czegoś mi w tej muzyce brakowało. Nie jest to złe, ma w sobie spory ładunek energii.
Dużym atutem tego albumu jest utrzymanie pierwotnego składu zespołu. Bardzo ubolewam, że chłopakom nie udało się zainteresować swoją twórczością większej wytwórni. Może wtedy byłoby łatwiej im zaistnieć ponownie na scenie. Dziesięć lat po nagraniu trzeciego albumu dotarła do nas smutna wiadomość: w roku 2016 zmarł gitarzysta Jeff Anderson. Hour of Pain był ostatnim śladem aktywności zespołu.
Zawsze marzyłem, by zobaczyć na żywo BLESSED DEATH. Czy ziści się to marzenie, jak ma to miejsce w przypadku DARK ANGEL, który w tym roku nawiedzi po raz pierwszy nasz kraj? Nie wiem, za to po cichu liczę, że BLESSED DEATH nie złożył na zawsze broni i doczekamy się powrotu tego wyjątkowego zespołu, czego im z całego serca życzę.
NecronosferatuS