Relacja z koncertu DESTRÖYER 666
Pierwotnie planowałem zaliczyć pierwszy koncert trasy DESTRÖYER 666 w moim rodzinnym mieście Krakowie, ale okazało się, że w tym samym dniu w Warszawie gra SAXON. Na szczęście dzień po nim, DESTRÖYER 666 grał drugi koncert w Warszawie – wybór był oczywisty: zaliczyć oba gigi. Jak się potem okazało, był to jedyny właściwy wybór i niezły zaczątek koncertowego maratonu, który był szalonym tygodniem czterech gigów niemal dzień po dniu.
Dotarcie do Hydrozagadki, choć nie odbyło się bez małych problemów, zajęło mi mniej czasu, niż sadziłem; pojawiłem się w klubie 45 minut przed koncertem. Ostatni raz, kiedy tu byłem grał PROTECTOR z IMPERATOR – bardzo mile wspominam tamten występ i lubię to miejsce, jest to idealna miejscówka na tego typu występy.
Tak jak wcześniej nadmieniłem, pojawiłem się w klubie chwilę przed czasem, nie było tu wiele osób, ale z każdą minutą to się zmieniało, by w końcu wypełnić ciasno całą powierzchnię masą spragnionych metalu ludzi.
Jako pierwszy na scenę wyszedł holenderski HELLERUIN, nie znałem wcześniej tego bandu, celowo nie sprawdzałem wcześniej suportów, by zrobić sobie niespodziankę i powiem Wam, że obie kapele poprzedzające występ DESTRÖYER 666 okazały się ok. HELLERUIN grający klasyczny Black Metal zrobił całkiem dobre wrażenie, dobrze radząc sobie na scenie. Zresztą z tego, co widziałem – nie byłem osamotniony w tej ocenie, taki Black Metal potrafi rozpętać Piekło i stosownie podgrzać atmosferę. Wielu ludzi dość energicznie reagowało na muzykę Holendrów. Po 40 minutach było już po wszystkim, chwilę po HELLERUIN na scenę wyszedł kolejny holenderski band, tym razem reprezentujący Death Metalową scenę: BODYFARM. Dobrze zagrany staroszkolny metal ze sporą dawką thrashmetalowej energii rozruszał na dobre publiczność, która coraz gęściej tłoczyła się pod sceną. Słuchało się tego z niewymuszoną radością, mocarne death metalowe brzmienie z misternie wplecionymi thrash metalowymi riffami robiło tu dobrą robotę. Powiem Wam, że trochę zatraciłem się w tym i nawet nie wiem, kiedy ten występ dobiegł końca.
A gdy na scenę wyszedł DESTRÖYER 666 publiczność była już dostatecznie rozgrzana, by dać się porwać bez reszty tej piekielnej machinie zniszczenia! Jako pierwszy na warsztat poszedł promujący nowy album tytułowy Never Surrender. Numer idealnie pasował na otwarcie koncertu – czysta Speed Metalowa energia porażała swoją siłą, mała ciasna scena nie przeszkadzała chłopakom robić swoje. Kolejny szlagier ekipy K.K. – Wildfire doprowadził do wrzenia pod sceną. Szalejący tłum, setki czupryn machających w rytm szalonej muzy, atmosfera roznosiła się niczym zaraza.
Koncert nabrał sporego tempa, a kiedy zabrzmiały pierwsze takty A Breed Apart, było wiadomo, w jakim kierunku będzie to zmierzać… Wielu ludzi czekało na te starsze numery, dlatego pojawienie się takich numerów jak wspominany A Breed Apart, I Am Not Deceived czy I Am the Wargod nie powinno nikogo tu dziwić. Kolejny cios to Guillotine, ten numer na koncercie zrobił powalające wrażenie. Drzemiąca w tym utworze energia podkręciła atmosferę na koncercie, a szaleństwo sięgnęło zenitu. Kolejna black metalowa nawałnica, to oczywiście Sons Of Perdition z nieśmiertelnego dzieła Cold Steel... for an Iron Age. Fajnie przemieszana set lista sprawiała, że wszyscy zebrani tu maniacy byli usatysfakcjonowani. Mając tyle znakomitych kąsków na swoim koncie, na pewno nie było to łatwe zadanie. Pitch Black Night to kolejny numer promujący Never Surrender – idealnie sprawdził się w warunkach koncertowych. Kocham takie Speed Metalowe granie.
Na tym niezwykłym gigu nie mogło zbraknąć takich sztandarowych numerów jak Trialed by Fire czy Lone Wolf Winter, ale jak się potem okazało, było to zaledwie preludium do czegoś specjalnego… Oto K.K. zapowiedział utwór będący hołdem dla Romana Kostrzewskiego, cover KAT – Metal And Hell. Reakcja publiczności była do przewidzenia: szaleństwo, jakie rozpętało się pod sceną przeszło najśmielsze oczekiwania, to było coś niezwykłego i szkoda, że nie było dane, by Roman to zobaczył. Ten hołd udowadnia, jak wielkie znaczenie dla całej metalowej sceny miał KAT. Po chwili kiedy wybrzmiały ostanie dźwięki Metal And Hell, wydawało się, że tym właśnie akcentem zakończy się ten wyjątkowy koncert… Na szczęście nie było to prawdą, chwilę potem rozbrzmiało, podsycając ciągle ogień Satanic Speed Metal, a na koniec DESTRÖYER 666 zagrał klasyk z repertuaru MOTÖRHEAD, tytułowy Iron Fist. Po takiej dawce śmiercionośnego metalu ledwo byłem w stanie utrzymać się na nogach, kiedy emocje zaczęły opadać, a adrenalina zmniejszyła swój poziom, czułem się, jakby mnie ktoś przepuścił przez maglownicę. Ten koncert na długo zapadnie mi w pamięci, jako jedno z ciekawszych wydarzeń tego roku. Nie dziwi mnie fakt, że kilku moich znajomych zaliczyło wszystkie trzy koncerty na mini trasie po Polsce, rozumiem to doskonale, bo ten band na koncertach niszczy.
NecronosferatuS