TEUTOŃSKA STAL KREATOR.
Wielu z Was pamięta, jak wielkim szacunkiem w naszym kraju cieszyły się KREATOR i SLAYER. Było tu wielu die hard fanów fanatycznie wielbiących ich muzykę do tego stopnia, że w pewnym momencie scena podzieliła się na dwa obozy wyznawców obu grup, które na koncertach ostro wojowały ze sobą.
Sfrustrowana polska młodzież generowała na koncertach ogromną ilość agresji, było to naprawdę niebezpieczne, a przemoc osiągała czasem niewyobrażalną skalę brutalności. Wystarczy przypomnieć katowicki koncert KREATOR, który po kilku zagranych przez zespół utworach został przerwany z powodu krwawej jatki pod sceną, gdzie walczyli metalowcy z łysymi.
Skupmy się jednak na muzyce. Pamiętam, z jak wielkim podnieceniem słuchałem po raz pierwszy Endless Pain. Debiut KREATOR jest z nami niemal cztery dekady, mimo to nic nie stracił na swojej sile. Ten krążek to kolejny dowód na fenomen lat 80.
Większość płyt, które ukazywały się w tamtym okresie, nie straciła nic ze swojej świeżości.
KREATOR pochodzący z Essen zaznaczył swoją obecność na mapie ekstremalnej muzyki już w roku 1984, a tak naprawdę dwa lata wcześniej jako METAL MILITIA /TORMENTOR.
Debiut okazał się jednym z najbardziej ekstremalnych dzieł tamtego okresu. Endless Pain zrobił niezłe zamieszanie, wynosząc teutoński metal na piedestał.
Wkrótce pojawiła się konkurencja zza oceanu. Mam na myśli debiut POSSESSED Seven Churches.
Ta rywalizacja pomiędzy starym kontynentem a Ameryką zaznaczyła się już znacznie wcześniej, ale tak naprawdę to rok 1985 wkręcił to zjawisko na zdecydowanie wyższe obroty, pozostawiając klasyczny Heavy Metal, Speed Metal czy Thrash daleko za sobą. Endless Pain był ze wszech miar Black/ Speed metalowym dziełem, natomiast już w przypadku Pleasure To Kill nie było to tak oczywiste.
Debiutancki krążek KREATOR był doskonałym łącznikiem starej szkoły metalu z nadchodzącą falą opętanego manią szybkości Death Metalu, wyróżniając się ciężkim, brudnym brzmieniem gitary, głęboko zestrojoną perkusją i niszczącymi wokalami Ventora oraz Millego.
Prawdę mówiąc, zawsze wolałem wokale Ventora, bo były bardziej gardłowe, złowieszcze, choć i Millie na pierwszych duch albumach siał wokalnie niezłe zniszczenie. Ventor to jeden z nielicznych wtedy przypadków, gdzie perkusista równocześnie śpiewał i to jeszcze z tak potężną mocą. Wystarczy posłuchać utworu tytułowego, Storm of the Beast czy Son of Evil, by wiedzieć, o czym mowa.
Co ciekawe, Endless Pain został podzielony pomiędzy tych wokalistów po 5 utworów dla każdego, co jeszcze bardziej uatrakcyjniało ten album. Dodajmy, że obaj panowie mieli w tamtym okresie bardzo dzikie wokale. Całość płyty ma w sobie niesamowicie skondensowany ładunek energii, a przy tym powala ciężarem.
Surowe brzmienie gitary nadaje kompozycjom chropowatości, a nieco chaotyczne, aczkolwiek bardzo fajne partie solowe gitary w doskonały sposób dopełniają całości. Słychać tu jeszcze sporo niedociągnięć, ale i pasję grania. Ten album ma niezwykle szczery przekaz zawierający dużo młodzieńczego buntu. Dlatego słucha się tej płyty tak przyjemnie.
Endless Pain zagrany w trzyosobowym składzie utwierdza mnie w przekonaniu, że tria tworzą najlepszą muzykę. Nie ma tu zbędnych dźwięków, wszystko jest spójne, niosąc ze sobą moc i siłę. W tych dźwiękach zaklęta jest magia oldschool metalu.
Utwory, choć niezbyt skomplikowane, porażają ze skutecznością nuklearnej eksplozji, która obraca w proch wszelką konkurencję. Musimy też pamiętać, że dopiero w roku 1986 KREATOR pokazał w pełni swoje możliwości. Rejestracji debiutu dokonano w berlińskim Caet Studio pod bacznym okiem producenta Horsta 'Hoddie' Müllera, który miał znakomitą rękę do tego typu produkcji.
Wystarczy przytoczyć choćby takie dzieła jak Hellish Crossfire IRON ANGEL czy Gates to Purgatory RUNNING WILD, by rozwiać jakiekolwiek wątpliwości względem kompetencji tego pana. Omawiany tutaj krążek jest dla mnie do dziś jednym z najważniejszych albumów w historii ekstremalnego metalu.
To, co zaprezentował KREATOR na dwóch pierwszych dziełach, było ze wszech miar wyjątkowe. Bardzo ubolewam, że na kolejnych płytach zespół porzucił tę drogę na rzecz bardziej przystępnego dla słuchacza thrash metalu, wyrzekając się swojej muzycznej tożsamości na rzecz amerykańskiej szkoły metalu. Owszem, na późniejszych płytach słychać było większą ogładę instrumentów, pozornie lepszą produkcję itd., ale zatraciło to ten tak rozpoznawalny charakter.
Dlatego zawsze będę podkreślał, że prawdziwą siłą KREATOR były dwa pierwsze materiały oraz fenomenalna epka Flag Of Hate. Wszystko, co zespół stworzył później, nie może się równać z tymi dziełami. Wystarczy przytoczyć tych kilka utworów, by to potwierdzić: Total Death, Son of Evil, Cry War, Endless Pain czy jakikolwiek numer z Pleasure to Kill!
Kiedy Pleasure to Kill po raz pierwszy trafił w moje ręce, trudno było mi uwierzyć, że można grać w tak zabójczych tempach, z taką intensywnością i furią. To prawdziwa dewastacja. Śmiem twierdzić, że nikt wtedy nie grał z taką wściekłością.
Ktoś wymieni jako przeciwwagę POSSESSED Seven Churches czy SLAYER Reign in Blood? Oba albumy, choć bardzo brutalne, nijak mają się do tego, co znajdziecie na Pleasure to Kill. Moim skromnym zdaniem KREATOR na tym albumie zdeklasował wszystkie kapele. Słuchając tych numerów, zmartwił mnie fakt, że tym razem Ventor śpiewa tylko w trzech utworach: Death Is Your Saviour, Riot of Violence i Command of the Blade. Zawsze wolałem te jego barbarzyńskie wokale.
Pleasure to Kill trudno nazwać albumem thrash metalowym.
Takie numery jak tytułowy, Death Is Your Saviour czy Ripping Corpse to totalny rozpierdol. Oczywiście album to nie tylko bezlitosne nawalanie – jest tu kilka nieco wolniejszych numerów: doskonały Riot of Violence, Carrion czy zamykający całość płyty Under the Guillotine. Sam tytuł albumu: PLEASURE TO KILL idealnie koresponduje z zawartością tego krążka.
Ostatnim materiałem KREATOR, który bezgranicznie wielbię, jest epka Flag of Hate. Te wersje numerów to istne morderstwo.
Pamiętam, jak wielką popularnością cieszył się w naszym kraju Pleasure to Kill.
Wielu metalowców obnosiło się z okładką tego albumu na katanach. Gdyby KREATOR po premierze tej płyty zagrał koncert w naszym kraju, katowicki Spodek obróciłby się w popiół. Niestety zespół nawiedził nas po raz pierwszy dopiero 16 kwietnia 1988 roku, gdy grupa zagrała w Katowicach dwa koncerty w Spodku promujące Terrible Certainty.
KREATOR oczywiście nadal był w Polsce darzony wielką estymą, mimo iż ich muzyka straciła pierwotną zadziorność na rzecz tej bardziej technicznie zaawansowanej. Trudno się temu dziwić, skoro zespół cały czas się rozwijał.
Poza tym był pod coraz większym wpływem amerykańskiej sceny i to było słychać na ich nowych kompozycjach. KREATOR na Terrible Certainty stworzył bardziej połamaną, techniczne zaawansowaną muzykę ze znacznie bardziej klarownym brzmieniem.
Rzecz jasna Terrible Certainty i Extreme Aggression to dobre albumy, jednak już zupełnie inny rodzaj thrash metalu – znacznie bardziej korespondujący z tym, co, ówcześnie działo się za oceanem. Któż z nas nie pamięta teledysków Toxic Trace czy Betrayer emitowanych dość często w MTV? – ależ człowiek się tym podniecał...
Podobnej analogii możemy doszukać się w twórczości SLAYER i ich ponadczasowych dwóch pierwszych studyjnych albumach.
Dla wielu to właśnie Show No Mercy i Hell Awaits są kwintesencją prawdziwego SLAYERa! Na Reign in Blood Amerykanie zdecydowanie porzucili swój pierwotny charakter i podążyli ku nowemu, zatracając z każdym kolejnym krążkiem swoją tożsamość. Reign in Blood to oczywiście wielkie dzieło, ale już stylistycznie inne.
Wracając do KREATOR i Terrible Certainty – ten album, choć bardzo mocno odbiegał od tego co zespół zaprezentował na dwóch pierwszych dziełach, również cieszył się wielką popularnością w naszym kraju. To samo tyczy kolejnego pełniaka Extreme Aggression, który ukazał się w 1989 roku.
Rok później, a dokładnie 21 kwietnia KREATOR kolejny raz nawiedza Polskę, by zagrać razem z PROTECTOR na kolejnej edycji Metalmanii.
Coma of Souls wydany w 1990 roku, to kolejny niezwykle ważny dla gatunku materiał. Pamiętajmy – rok 1990, to istna ekspansja death metalu, a thrash traci wtedy sporo fanów na rzecz brutalniejszej muzyki.
Na szczęście KREATOR nie musiał się tym zbytnio przejmować, ponieważ pięć pierwszych albumów zbudowało bardzo mocną pozycję zespołu i do dziś uważa się je za jedne z najważniejszych w historii gatunku.
NecronosferatuS